- Dlaczego mi to znowu robisz, hmm? - mówię z wyrzutem, jednocześnie zasłaniając poduszką twarz. Jakby to mogło sprawić, że ponownie zasnę. Jednak tak się nie dzieje.
Po pięciu minutach leżenia plackiem na łóżko postanawiam przezwyciężyć swoje lenistwo i wstaję. Pod warunkiem, że można tak nazwać zsuwanie się z łóżka na dywan. Leżąc tak sięgam ręką przy okazji pod łóżko, aby zabrać swoje kapcie, które każdego wieczora tam lądują. Szybko je wyciągam i dalej idzie tylko lepiej. Siadam i nakładam je na stopy. Wreszcie podnoszę się z podłogi, wyciągam w górę ręce stając na palcach i słyszę jak strzelają mi kości w rękach. Jak ja to lubię. Nagle dochodzi mnie odgłos Blackiego dającego znać o swojej obecności. To mój kocurek. Mały rozrabiaka, który ciągle drapie mnie po spodniach, gdy czegoś chce (gorzej latem, gdy chodzę w krótkich spodenkach). Najczęściej żąda jedzenia, trudno się nie domyślić. Dziś także najpewniej chciał mi przypomnieć, że nie zamierza zrezygnować z należnego mu posiłku, jednak ja byłam szybsza i udało mi się uniknąć kontaktu z jego pazurkami.
Po chwili oboje byliśmy w kuchni. Ja jadłam płatki owsiane, a on swoją karmę. Tak jedząc naszło mnie dziwne uczucie, że o czymś zapomniałam. Odruchowo spojrzałam na zegar i już wiedziałam, że przecież zawsze o tej porze jestem już w stajni, a raczej zazwyczaj… Szybko dokończyłam śniadanie, pobiegłam się ubrać, umyłam zęby i zrobiłam te wszystkie inne pierdółki, co robimy każdego poranka. Wcisnęłam nogi w buty o mało się przy tym nie przewracając i pobiegłam do stajni.
Zabiję Sam, zabiję. Dlaczego do mnie nie zadzwoniła, przecież zawsze w weekendy spotykamy się w stajni. Może ona również zaspała i dopiero wychodzi, a może jeszcze nawet nie wstała? To do niej pasuje. Nie wiadomo, może zajmowała się tym nieszczęsnym koniem do późna i teraz odsypia… ale, jeśli tak, to może do niej zadzwonić? Nie, w pierw sprawdzę czy nie ma jej w stajni. Jeśli jej tam nie będzie, dopiero wtedy zadzwonię…
Z domu do celu mam nie mam daleko tak więc kiedy docieram na miejsce nie mam jakiejś specjalnie poważnej zadyszki. Weszłam. Para zaciekawionych koni spojrzała w moją stronę, przy boksie myszatego rumaka stała Felicity wraz z jakąś dziewczyną. Wyglądało na to, że coś przeskrobała, byle to nie okazała sie Samantha… byle to nie była ona, błagam, bo inaczej chyba dziś ktoś umrze i to nie będę ja…
Tak prosząc siebie w duchu zmierzałam w ich kierunku. Właścicielka stajni mówiła coś o tym, że postąpiła pochopnie nie pytając się nikogo czy może to zrobić i co powie właściciel, jeśli się zgłosi po zgubę… Kiedy podeszłam dość blisko aby uznać za stosowne przywitać się stanęłam i powiedziałam:- Dzień dobry.
Felicity odwróciła się, aby zobaczyć kto to powiedział, a zza niej wyłoniła się piegowata twarz o ciemnozielonych oczach… Samantha Eveningstone. Coś we mnie zawrzało, jeszcze nie wiedziałam co głupiego przyszło jej do głowy, ale ja jej mówiłam…
- O, dzień dobry - odparła Felicity. Sam jedynie wymusiła się na przelotny uśmiech. - Właśnie rozmawiałam z Samanthą o tym co zrobiła, wiedziałaś może że chce to zrobić?
- Emmm... - nie wiedziałam jak zacząć, nawet nie wiem co wykombinowała - Nic mi nie mówiła o swoich planach... a co zrobiła?
- Jeśli zechce niech sama tobie powie. - Widać było że nie miała ochoty poruszać tego tematu. Była poważnie wytrącona z równowagi. Wysiliła się na uśmiech i odeszła.
Stałam przed swoją nieprzewidywalną przyjaciółką i aż ciekawość zżerała mnie na myśl co mogło tak wytrącić z równowagi na ogół spokojną właścicielkę stajni. Samantha za to wydawała się zażenowana swoją sytuacją.
- Dobra, mów jakie tortury przeprowadziłaś na tym biednym rumaku! - powiedziałam rozbawiona, chcąc aby wyszła ze swojej skorupki.
- Otóż... może najlepiej będzie jak sama zobaczysz... - mówiąc to trochę się odsunęła aby zrobić mi miejsce, albo patrząc z perspektywy mordercy szykowała się do ucieczki.
Trzy duże kroki wystarczyły aby stać już przed boksem i patrzeć na konia, który badał mnie swoim spojrzeniem. Aż trudno sobie wyobrazić że jeszcze tak niedawno wydawał mi się taki dziki? Nie wiem czy to dobre słowo...
- I...? - usłyszałam ponownie głos Samanthy, zapomniałam że stoi tuż-tuż.
Patrzę na nią, a potem ponownie na konia. Początkowo nie dostrzegłam różnicy... jednak mój wzrok przykuł starannie przycięta grzywa.
- Przycięłaś mu grzywę? I ogon także...?
- Tak - odpowiedziała lakonicznie i podeszła bliżej do mnie.
- Nie wiem co powiedzieć... wow... włożyłaś w jego fryzurę tyle pasji... - spojrzałam na nią a potem powiedziałam jeszcze - I o to jej chodziło?
- Tak...
- No to w takim razie szybko jej przejdzie. A teraz chodź.
- Nic mi nie powiesz że jestem nie odpowiedzialna? - spytała.
- Może następnym razem, dziś już ktoś mnie wyręczył i po twojej minie wnioskuję że prawie cię zabiła, ale ja jej to uniemożliwiłam. - powiedziałam z uśmiechem. Postanowiłam jednak od czasu do czasu w przyszłości przypomnieć jej o jej fryzjerskich rewelacjach. Taka ze mnie zła osóbka.
Cisza. Ruda chyba chciała coś mi jeszcze powiedzieć, ale zastanawiała się jak to ubrać w słowa, nerwowo przebierając palcami...
Super :]
OdpowiedzUsuńSamanthhhhho, czekam na twoją część, bo inaczej, to ja Cię zabiję B]
~Ja
Super!
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejną część Samantho